Już lustra dźwięk walca powoli obraca I świecznik kołując odpływa w głąb sal. I patrz: sto świeczników we mgłach się zatacza, Sto luster odbija snujący się bal. I pyły różowe jak płatki jabłoni, I skry, słoneczniki chwiejących się trąb, Rozpięte szeroko jak krzyże w agonii. Szkło ramion, czerń ramion, biel ramion i rąk. I krążą w zmrużone swe oczy wpatrzeni A jedwab szeleści o nagość, ach,cyt... I pióra, i perły w huczącej przestrzeni I szepty, wołanie i zawrót, i rytm. Rok dziewięćset dziesięć. Już biją zegary Lat cicho w klepsydrach przesącza się piach. Aż przyjdzie czas gniewu, dopełnią się miary I krzakiem ognistym śmierć stanie we drzwiach. A gdzieś tam daleko poeta się rodzi. Nie dla nich, nie dla nich napisze ich pieśń. Do chat drogą mleczną noc letnia podchodzi I psami w olszynach zanosi się wieś. Choć nie ma go jeszcze i gdzieś kiedyś będzie, Ty, piękna, nie wiedząc kołyszesz się z nim. I będziesz tak tańczyć na zawsze w legendzie, W ból wojen wplątana, w trzask bitew i dym. To on, wynurzony z odmętu historii, Tak szepce Ci w ucho i mówi: no patrz. A czoło ma w smutku, w dalekich lat glorii I nie wiesz, czy śpiewa tak walc, czy Twój płacz. Stań, tutaj przy oknie i uchyl zasłony. W olśnieniu, widzeniu na obcy spójrz świat. Walc pełza tu liśćmi złotymi stłumiony I w szyby zamiecią zimowy dmie wiatr