Ciężko ten problem rozpatrywać w kwestii lepiej/gorzej. Mieć przy sobie dzieci jest wspaniale, ale... Ale dzieci nie są aniołkami 24h/dobę, dzieci trzeba ubrać, nakarmić, zapewnić im rozrywki, stworzyć warunki do nauki, do dzieci trzeba mieć nieskończone pokłady cierpliwości, przy dzieciach często nie ma czasu na chorowanie, gorsze samopoczucie czy kiepskie nastroje... Przykłady można mnożyć. Nie zrozumie tego nikt, kto samotnie dziecka nie wychowuje. Ani osoba bezdzietna, ani rodzic weekendowy. Nie znaczy to, że samotni rodzice woleli by oddać dziecko drugiej stronie (choć znam i taki przypadek), tylko że jest im naprawdę cholernie ciężko
W moim otoczeniu jest wielu rozwodników i rozwódek. I rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej niż w filmie "Tato". Tatusiowie, którzy porzucili swoje rodziny początkowo walczą o spotkania z dziećmi. Początkowo... Później jakoś tak im się nie składa. Po spędzonym z dzieckiem weekendzie nie dzwonią miesiącami - bo szkrab na całe dwa dni i noc to za duży kłopot. Podczas kilkugodzinnych spotkań oglądają telewizję lub zostawiają dziecko z zabawkami i zajmują się swoimi sprawami, zamiast zabrać na spacer zapraszają na "obiad" w McDonaldzie... Odwołują wizytę za wizytą, bo mają bardzo pilne sprawy (piwko z kolegami, imprezka, randka z nową dziewczyną). I nawet przez chwilę nie pomyślą o tym, co czuje dziecko... Nie wspomnę już o tym, że rzadko kiedy którykolwiek zadzwoni przed wakacjami czy feriami zapytać, czy matka ma na wyjazd dla dziecka, przed zimą żeby sprawdzić, czy są środki na ciepłe buty i kurtki, gdy dziecko choruje, czy jest za co wykupić lekarstwa... a gdy potrzebująca matka zwróci się o pomoc, słyszy, że jest materialistką i tylko o kasie myśli.